Ponad 500 lat temu Erasmus napisał, że „w wolnym kraju, języki również powinny być wolne”. Chociaż brzmi to dla nas zaskakująco, wiele wskazuje niestety na to, że wolność wypowiedzi na angielskich i amerykańskich uczelniach się kończy, a cenzura zadomowiła się tam w najlepsze.
Trudne czasy dla wolnomyślicieli na angielskich i amerykańskich uczelniach
Chociaż nawet w słynącej ze swobody wypowiedzi Wielkiej Brytanii na wiele można było sobie pozwolić, podżeganie do przemocy nawet w Hyde Parku zawsze mogło przysporzyć mówcy kłopotów. Jednak jest różnica między podżeganiem do przemocy i nienawiści, a zdrową krytyką czy wrażaniem odmiennych opinii, różnica która wydaje się zacierać szczególnie na amerykańskich i angielskich uczelniach.
Badania przeprowadzone przez organizację monitorującą swobodę wypowiedzi Spiked wykazały, że dwie trzecie studenckich kół naukowych, oraz co czwarte władze uniwersyteckie cenzurowały, lub nie pozwoliły prelegentom wrażać niewygodnych poglądów na ich uczelni. Na przykład koło naukowe studentów Oxfordu zakazało magazynu No offence (bez urazy), poświęconego swobodzie wypowiedzi właśnie. Uniwersytet East Anglia zabronił rozdawania sombrero w restauracji, bo mogło by to obrażać Meksykanów. Zakazu możesz spodziewać się, jeśli tylko popierasz Izrael a nie Palestyńczyków, czytasz niewłaściwe gazety czy bezwzględnie nie popierasz aborcji. Tylko na trzech angielskich uczelniach zabrania się tego, co naprawdę jest nielegalne.
Problemem, o którym mówi się w Polsce, ale trudno nam zrozumieć skalę tego zjawiska na Zachodzie, jest tak zwana “polityczna poprawność”. Jest to współczesny rodzaj orwellowskiej nowomowy, który nie pozwala rozmawiać o faktach w obawie, że urazi się czyjeś uczucia. Szczytna w swym zamiarze “angielska uprzejmość”, która przybiera dziś karykaturalne formy “nagiego króla” ze słynnej bajki Andersena.
Angielska moda z amerykańskich uczelni
Sytuacja wydaje się być jeszcze trudniejsza na amerykańskich uczelniach, gdzie najwyraźniej nie toleruje się niczego poza poprawą politycznie ortodoksją. University of California w Berkeley, który w 1964 roku zasłynął z walki o swobodę wypowiedzi i zniesienie zakazu wrażania opinii politycznych na uczelniach wyższych, ostatnio znów zyskał światowy rozgłos, tym razem jednak z powodu zamieszek mających tę swobodę wypowiedzi ograniczyć (co im się zresztą udało).
Najśmieszniejsze, że zamaskowani, skrajnie lewicowi studenci wybijali szyby w ramach protestu przeciwko „rasistowskiemu, homofobicznemu faszyście” Milo Yiannopoulosowi, który… sam jest gejem i ma czarnego chłopaka. Jeśli posłuchać jego wypowiedzi na YouTubie, rzeczywiście ostro, lecz rzeczowo i z błyskotliwym poczuciem humoru krytykuje islam, lewicę i wojujące feministki. Trudno jednak znaleźć w jego ciętych wypowiedziach cokolwiek, co chociażby ocierało się o nawoływanie do nienawiści czy przemocy – przemocy, której w trakcie zamieszek „w słusznej sprawie” dopuścili się jego politycznie poprawni cenzorzy.
Na wielu uczelniach funkcjonują tam tak zwane „bezpieczne miejsca”, gdzie schronić mogą się wrażliwi studenci z pokolenia „snowflakes” (płatek śniegu), których zranić może fakt, że ktoś myśli inaczej niż oni. A jak ktoś urazi uczucia płateczków śniegu, to zaczynają one podpalać samochody.
Najnowszym trendem z Kanady jest natomiast jest naciskanie, by zamiast niepoprawnych politycznie zaimków osobowych he, she, it używać neutralnego płciowo „xe” lub „ze”, by nie urazić uczuć osób niezdecydowanych w tej kwestii.
Oberwało się też prof. Nicholasowi Christakisowi – amerykańscy studenci otoczyli go i „wybuczeli” ponieważ… jego żona powiedziała, że zakaz przebierania się na Halloween to jakieś szaleństwo. „Uczelnie były kiedyś bezpiecznym miejscem nie tylko do dojrzewania, ale również zdobywania doświadczeń regresywnych, czy transgresywnych” żali się żona profesora. „Dziś, coraz bardziej stają się miejscem cenzury i zakazu”.
Sytuacja jest na tyle poważna, że zaczęły powstawać specjalne organizacje broniące swobody wypowiedzi na uczelniach. Jedną z nich jest Fundacja na Rzecz Indywidualnych Praw w Edukacji FIRE . W poniższym wideoreportażu zbadali sytuację na Tufts University (po angielsku dla zaawansowanych uczniów):
Egzotyczny romans
Jedną z dziwniejszych cech współczesnej sceny politycznej na zachodzie jest romans lewicy z religią zdominowaną przez konserwatystów, przy których o. Rydzk jest najbardziej liberalnym hipisem świata. Największym przewinieniem na angielskiej czy amerykańskiej uczelni jest dziś zarzut o tzw. islamofobię. Przy czym krytykowanie chrześcijan i żydów jest OK, z mormonów nabijać się można do woli, ale wara od Koranu. Prowadzi to do tragikomicznych paradoksów, co dobitnie pokazuje dyskusja dwóch kobiet. Zgadnijcie, którą z nich spotkały nieprzyjemności ze strony akademii.
Ayaan Hirshi Ali jest z rodzenia Somalijką, walczy o prawa kobiet, które poddawane są okaleczaniu narządów płciowych, zarówno w Afryce jak i wśród imigrantów z krajów praktykujących ten barbarzyński proceder. Uciekła przed zaaranżowanym małżeństwem do Holandii, gdzie została wybrana na posła. Odeszła od islamu i wraz z reżyserem Theo Van Goghiem nakręciła film nawołujący do reform w ramach tej religii. Wkrótce potem krewny wielkiego malarza został zamordowany przez islamistę, który oprócz noża zostawił na jego ciele informację, że ona będzie następna.
Z drugiej strony mamy natomiast Lindę Sarsour, muzułmankę w hidżabie, która broni szariatu (muzułmańskiego prawa, zgodnie z którym na przykład zgwałcona kobieta jeśli nie znajdzie męskich świadków zajścia zostaje ukamienowana za cudzołóstwo). Jest ona jednak jedną z organizatorek feministycznych protestów Kobiet Przeciwko Trumpowi.
Po rozgłosie jaki to jej przyniosło, skasowała ostatnio swoje wpisy na Tweeterze, w których pisała, jak to chciałaby móc wyciąć łechtaczkę Hirsi Ali. Była muzułmanka odpisała jej jedynie: „Nie ma drugiej takiej zasady, która tak poniżałaby i dehumanizowałaby kobiety jak prawo szariatu. Linda Sarsour broni tego prawa”.
W 2014 roku to jednak Hirsi Ali zablokowano przyznanie doktoratu honoris causa na uniwersytecie Brandeis.
Wyraźnie pokazuje to, że na angielskich i amerykańskich uczelniach próbuje się zrównać krytykę islamu z krytyką kobiet czy mniejszości. Za Hirshi Ali nie wstawiło się za zbyt wiele feministek, których zdaniem „mówienie o nierówności płciowej w muzułmańskich społecznościach jedynie wzmocni rasizm zamiast osłabić seksizm”.
Biorąc pod uwagę odrealnienie angielskich i amerykańskich uczelni oraz polityków, nikogo dziwić nie może ani Brexit, ani zwycięstwo Trumpa.
Skąd tyle nietolerancji?
Dlaczego tylu angielskich i amerykańskich studentów chce zakazywać, zamiast dyskutować z odmiennymi poglądami?
Zdaniem Matta Ridley’a w przypadku „gorących tematów” zwykle opieramy się na opiniach swoich przyjaciół i ludzi, których darzymy zaufaniem. Rzadko kiedy weryfikujemy informacje u źródła. Dlatego dociera do nas jedynie zniekształcona karykatura rzeczywistości, kukła którą łatwo znienawidzić i podpalić.
Szczególnie w dobie internetu i mediów społecznościowych coraz bardziej zamykamy się w kokonach grup ludzi o podobnych poglądach. Amerykańskie i angielskie uczelnie skutecznie pozbyły się wykładowców o poglądach innych niż lewicowe, a Facebook i Tweeter karmią ich – często wyssanymi z palca – memami.
Nic dziwnego, że w Anglii czy Ameryce słowo „prawica” (lub „conservative” – konserwatysta – jak tu się na ich mówi) brzmi nader podejrzanie, z miejsca kojarzy się z rasizmem i seksizmem. Idea, że ktoś może na przykład popierać wolny rynek w szczerej wierze, że jest on dobry dla wszystkich, sprzyja współpracy międzynarodowej i pozytywnym zmianom społecznym w kraju, jest często dla dzisiejszego studenta w Anglii czy USA zupełnie nie do pomyślenia.
Po co nam wolność wypowiedzi?
Już Jon Stuart Mill pisał, co stracą nasze „snowflakes”, jeśli dalej będą cenzurować i rzucać kamieniami zamiast rozmawiać: kneblowanie swobody wypowiedzi zubaża ludzkość, zarówno obecne jak i przyszłe pokolenia. Paradoksalnie, najwięcej tracą ci, którzy się z daną opinią nie zgadzają, więcej niż ludzie, którzy ją głoszą.
Jeśli dany pogląd jest słuszny, jego przeciwnicy tracą jedyną szansę, żeby się czegoś nauczyć.
Jeśli jest błędny, również tracą, tym razem niemal równie wielki pożytek płynący z możliwości wykrystalizowania własnych poglądów w dyskusji z odmiennym poglądem.
Tekst inspirowany artykułem „Students can’t be allowed to curb free speech” Matt Ridley, The Times, 13.02.2017
Zdjęcie: Karel Nepraš, rzeźba “Velký dialog”, 1966
Aby móc w pełni korzystać ze swej wolności wypowiedzi, trzeba najpierw nauczyć się mówić po angielsku!
Zapisz się na kurs języka angielskiego online Speakingo!
Pierwszy tydzień próbny gratis!
Zgadzasz się lub nie? Napisz swoją opinię lub doświadczenia w komentarzach!
To tekst w dziale Hyde Park, gdzie mówimy o wszystkimi o niczym!